W Fundacji w ciągu niemal 8 lat działania, pracowałyśmy z młodzieżą, która wielokrotnie kierowana była do psychologa z etykietą konkretnego problemu albo deficytu, który trzeba rozwiązać: nie uczy się, nie ma motywacji, nie potrafi zadbać o swoje sprawy, nie radzi sobie z trudnościami, nie realizuje postanowień. Czasem też tą etykietą jest konkretne rozpoznanie – ma depresję, jest uzależniony, ma ADHD.  Wówczas często pojawia się oczekiwanie, że to osoba prowadząca – psycholog, psychoterapeuta, psychiatra – znajdzie przyczynę i naprawi dany problem tak, aby inni dorośli nie musieli się już nim przejmować.  

Pracując z młodzieżą jedną z najważniejszych i zarazem najtrudniejszych do wdrożenia zasad jest zasada „Kompletności” (ang. Wholeness). Oznacza to, że każdy człowiek jest w porządku takim, jakim jest i nie jest popsuty. Nie potrzebuje, abyśmy przyglądali się jego deficytom i go wyleczyli z problemów. Zamiast tego doceniamy sukcesy, mocne strony i liczne zasoby. Milton Erickson jako pierwszy zwrócił uwagę na to, że każdy przychodzi na ten świat, posiadając wystarczająco dużo zasobów, żeby żyć  w satysfakcjonujący sposób i żeby konstruktywnie rozwiązywać problemy.

Co za tym idzie, każdy podopieczny podejmuje najlepszą decyzję, jaką jest w danym momencie w stanie wymyślić i wdrożyć w życie. Nie jest „wybrakowanym produktem”, który z miejsca deficytu podejmuje nietrafione decyzje. W tym momencie jest najlepszą wersją siebie jaką potrafi być, a działania, które podejmuje są dla niego najlepszą możliwą strategią, jaką ma. W jednym ze swoich wystąpień Richard Schwartz, twórca podejścia IFS (z ang. Internal Family System) czyli Systemu Wewnętrznej Rodziny pracował z nastoletnią klientką, która na wszystkie sesje przychodziła z głębokimi ranami po samookaleczaniu. Wszelkie próby umawiania się na to, aby tego nie robiła, przynosiły odwrotny skutek, aż w końcu przyszła z rozciętym policzkiem. Zrezygnowany Schwartz spytał jej „po co sobie to robisz?” na co odpowiedziała, że kiedy doświadczała w przeszłości przemocy potrzebowała bólu, który oddzielał ją od własnego ciała, aby mogła opanować furię, która mogłaby jej przynieść tylko więcej krzywdy ze strony jej agresora. Schwartz okazał jej wtedy uznanie za to jak potrafiła sobie poradzić i przeżyć tak trudne doświadczenie. Było to dla niej wyzwalające, bo pierwszy raz ktoś nie chciał pozbyć się jej złego, błędnego i niebezpiecznego zachowania. Otrzymała zrozumienie i docenienie swojej walki o samą siebie. Otworzyło ją to na możliwość poszukiwania nowych strategii radzenia sobie z bólem, cierpieniem i trudnymi emocjami.  W tym przypadku jej samookaleczanie było strategią, która chroniła ją przed kolejnymi aktami przemocy. Teraz, kiedy zaczyna się czuć już bezpieczna, może rozpocząć odkrywanie nowych zasobów i strategii radzenia. 

W pracy z młodzieżą ów „problem” postrzegamy więc jako strategię przetrwania, która przez długi czas była całkiem skuteczna w środowisku, w którym się znajdowali. 

Kiedy wchodzi na spotkanie osoba z wachlarzem deficytowych łatek i zaczyna mówić o tym, jakie ma problemy, w naszej pracy nie zaczynamy od szukania rozwiązań. Nie naprawiamy tego, co się popsuło, czy też tego, co nie działa. Przede wszystkim doceniamy ile już się udało: “Jak to się stało, że tak długo dałeś radę przetrwać? Co Ci pomogło?” Doceniamy tzw. Kompletność tej osoby, która do nas dotarła na tę rozmowę, podzieliła się kawałkiem swojego świata i skoro tu jest, to znaczy, że chce dla siebie jakiejś zmiany. Liczy na to, że może być inaczej. A my, wierzymy w to, że ta osoba potrafi zbudować sobie swoją preferowaną przyszłość i wykorzystać własne zasoby, bo to ona jest ekspertem własnego życia.  

Kiedy trafiła do mnie Lucyna, czuła się wyczerpana ilością kombinowania, jaką musiała włożyć w to, aby wiązać koniec z końcem. Brakowało jej pieniędzy, nie była w stanie dotrwać do końca miesiąca, miała listę długów u znajomych i dalszej rodziny, nieopłacone mandaty i kurs zawodowy, na który by chętnie poszła, gdyby tylko było ją na to stać. Wytchnieniem były weekendowe imprezy, podczas których nie musiała martwić się o rachunki, bo zawsze koledzy albo mężczyźni dopiero co poznani w sieci  kupowali wszystkie drinki. 

Podążając drogą deficytu mogłabym rozmawiać o problemie: o rachunkach, o konsekwencjach finansowanych, o rozrzutności, o nieodpowiedzialności, o potencjalnych zagrożeniach wynikających z jej zachowania. Mogę też być po jasnej stronie mocy: docenić wszystkie sposoby, które miała, aby wiązać koniec z końcem, poznawać jej preferowaną przyszłość i dopytywać, co będzie inaczej kiedy już zawsze pieniądze będą dostępne na jej koncie. Wspólnie eksplorowałyśmy, jakie stoją za tym potrzeby. Co się takiego dzieje, gdy wchodzi do Rossmana po płyn do podłóg, a wychodzi z koszykiem kolorowych kosmetyków? Przyjmujemy za pewnik, że skoro tak postępuje, to ma to czemuś służyć i jest to w pewien sposób użyteczne.

Zamiast podsuwać własne pomysły na to, jak naprawić Lucyny problem i tłumaczyć jej, po czym poznaje kompulsywne kupowanie i uzależnienia bahawioralne, zaczęłyśmy wspólnie szukać – czego potrzebujesz? Co czujesz kiedy kupisz te rzeczy? Co potem z nimi robisz? Jak się czujesz, kiedy z nich korzystasz? Czemu to służy? Poprzez obserwowanie emocji, odkrywałyśmy kolejne niezaopiekowane potrzeby – akceptacji, miłości, uznania. Każdy zakup był okazją do założenia czegoś nowego, zrobienia starannego makijażu, wyjścia na miasto z koleżankami, poznania nowych mężczyzn, poczucia się wielbioną, powrotu z jednym z nich do domu, delektowania się tym, jak ją pożądają i do czucia się wielbioną, kochaną, akceptowaną. Jej strategia była skuteczna. Zakupy, rytuały i seks chwilowo zaspokajały głód – czuła się ważna i ceniona. Lucyna wykazała się licznymi zasobami – potrafiła dać sobie to, czego potrzebowała, najlepiej jak na dany moment potrafiła. Co więcej, potrafiła zaobserwować, że ta strategia jest dla niej potwornie kosztowna i była gotowa poszukać nowych sposobów na zaspokojenie tej potrzeby, która była niezaspokojona od dziecka, bo zawsze czuła się gorsza z powodu biednego domu, w którym się wychowywała. Carl Rogers powiedziałby na to:

Przyjmując założenie o Kompletności osoby, z którą pracuję, zdejmuję również z siebie ciężar odpowiedzialności, że to ja – ekspertka w dziedzinie psychologii i seksuologii – powinnam wiedzieć, co jest dla tej osoby dobre. Wyzbywam się wewnętrznego dialogu, że „powinnam znać najskuteczniejsze sposoby poradzenia sobie z dyspareunią i leczyć zaburzenia pożądania w związku szybciej, niż robi to Viagra”. Skoro mój klient nie jest „popsuty”, to ja też nie muszę go „naprawiać”. Wierzę, że jest ekspertem od swojego życia i nikt inny nie wie równie dobrze jak on, jak to jest być właśnie nim na tym świecie, w jego środowisku, z jego doświadczeniami. 

Obszar seksuologii bardzo wyraźnie pokazuje jak wiele strategii możemy mieć do realizacji naszych celów i do realizowania niezaspokojonych potrzeb.  Z mojego doświadczenia wynika, że seks potrafi być strategią na zaskakująco wiele z nich. W badaniu „Why Humans have Sex” przeprowadzonym w Teksasie w 2007r. zapytano ankietowanych o to, dlaczego uprawiają seks. Mieli za zadanie wypisać wszystkie powody, które były prawdziwe dla nich, ale też te, które obserwowali bądź znali u innych. 444 osoby biorące udział w badaniu łącznie wygenerowało 715 powodów. Po pogrupowaniu i ujednoliceniu listy badacze stworzyli listę 237 różnych powodów uprawiania seksu. Dla niektórych będzie to strategia na zaspokajanie potrzeby bliskości dla innych samoakceptacji jeszcze dla innych kreatywności. Z punktu widzenia osoby pomocowej nie oceniam czy dana strategia jest słuszna czy nie, zamiast tego pracuje nad wspólnym zastanowieniem się z klientem czy ta strategia jest dla nich skuteczna lub jakie zmiany chcieliby dla siebie wprowadzić.  

Marcin nie był moim podopiecznym. Dotychczas pracowałam z jego dziewczyną, która w pewnym momencie wysłała go do mnie w nadziei, że uratuję ich związek i będą mogli uprawiać więcej seksu. Na pytanie, ile to jest „więcej”, usłyszałam, że „minimum trzy razy w tygodniu”. Co się wtedy zmieni? „Wtedy będzie normalnie”. A normalnie, to znaczy jak? „No tyle, ile inni, czyli tak minimum co drugi dzień.” Nota bene, oboje lubili swój seks – był uważny, czuły, zmienny, bezpieczny, dbali o komunikację między sobą, o miejsce i klimat. Brakowało im poczucia normalności i przynależności do grupy – znajomi uprawiali seks przelotny, na imprezach, często pod wpływem alkoholu czy innych używek. Czuli się wyalienowani, bo z paczki znajomych, z którą spędzali najwięcej czasu, tylko oni byli w długoterminowym związku. 

To samo mówił o sobie inny podopieczny Łukasz, który pomimo nacisków znajomych przy każdym wyjściu na imprezę, nie chciał zmuszać się do jednorazowego seksu z dziewczyną poznaną danego wieczoru. 

Marcin, jego dziewczyna i Łukasz wszyscy mieli ledwo skończone 18 lat i dalej silną potrzebę akceptacji, przynależności i bycia w grupie. W obu przypadkach seks był najłatwiej dostępną im w danej chwili strategią. 

Po przeczytaniu tych przypadków, pomyśl o osobie, z którą ostatnio pracowałaś/eś, która zachowuje się w sposób, który Twoim zdaniem potrzebuje zmiany. Może masz już pomysł na to, co ta osoba mogłaby robić inaczej, by sobie pomóc. Być może towarzyszą Ci obawy, co się stanie jeśli ta osoba nie zmieni swojego zachowania. Przyjmij teraz założenie, że ta osoba jest Kompletna. Jeśli ów zachowanie nie jest przejawem deficytu tylko strategią realizacji potrzeby to jaka mogłaby to być potrzeba? Jak moglibyście wspólnie eksplorować preferowaną przyszłość bez narzucania własnych rad i sugestii?

Anna Brymora – członkini zarządu Fundacji Atalaya, seksuolożka, edukatorka seksualna, nauczycielka, w ciągłym poszukiwaniu sposobów do przedzierania się przez tabu wokół seksualności i budowania przestrzeni do otwartej komunikacji o relacjach, potrzebach, preferencjach

Skip to content